Świetna sprawa? Działa w wielu miastach Europy? Niestety, na razie nie w Warszawie. W stolicy wiele z nich świeci pustkami, a tymczasem władze miasta planują budować kolejne… w cenie 100 tys. zł za miejsce.
Władze Warszawy zapowiedziały budowę 10 parkingów za 200 mln, w sumie na około 2000 aut. Pomysł na pierwszy rzut oka wydaje się całkiem dobry, tylko że do jego prawidłowego działania konieczne jest spełnienie pewnych podstawowych warunków. O tym, że nie są one spełnione, widać już po tym, że obecnie wiele parkingów podziemnych nie cieszy się powodzeniem (choć jednocześnie w ich okolicach jest mnóstwo nielegalnie zaparkowanych aut). Zanim więc wydamy setki milionów budując kolejne, warto zwrócić uwagę na kilka rzeczy:
1) W krajach, w których istnieją podziemne parkingi, jest to połączone w pakiecie z bezwzględnymi restrykcjami za nieprawidłowe parkowanie (najczęściej szybkie holowanie, a nie tylko mandaty).
2) W Warszawie można zaparkować wszędzie, nawet na środku skrzyżowania w śródmieściu. Szansa na mandat przez cały dzień poniżej promila, na holowanie jeszcze niższa.
3) Skoro można bezkarnie zaparkować na powierzchni wszędzie, to nikt nie będzie korzystał z parkingów podziemnych, nawet gdy będą całkowicie bezpłatne (a z pewnością nie będą).
4) Tam, gdzie teraz już istnieją parkingi podziemne i naziemne, nie są respektowane żadne zasady. Dookoła takich parkingów trawniki, chodniki, przejścia, ścieżki rowerowe – są zawalone autami. Wystarczy przejść się w okolice: Złote Tarasy (parking podziemny), Trojdena (parking w WUM), Dickensa (parkingi naziemne), Zieleniak w sobotę (parking podziemny dla klientów) itd. Wszędzie tam są zawsze wolne miejsca na parkingach. Skoro teraz SM sobie nie radzi w wypadku okolic istniejących parkingów (gdzie nie ma usprawiedliwienia dla kierowców „a, bo nie ma miejsc”), dlaczego ma to się zmienić w wypadku okolic nowych parkingów?
Grafika: Miasto Stołeczne Warszawa